| 4:3 (3:1) | |
Płomień Jerzmanowice | | Strzelcy Kraków |
W sobotę Strzelcy zaliczyli najdalszy wyjazd w tym sezonie. Tym razem rywalem był Płomień Jerzmanowice, który rozgrywa swoje mecze w Łazach. Sam obiekt....były już w tej rundzie blaszaki, teraz przyszedł czas na kontenery. Mając w pamięci to co dzieje się czasem przy przyznawaniu licencji na stadionie na Parkowej i widząc obiekt w Łazach nasuwa się oczywista teoria, że obiekty jak ten drugi, licencje mają chyba przyznawaną zaocznie albo za przysłowiową flaszkę, bo innego wytłumaczenia nie ma.
Co do samego meczu. Płomień w tym sezonie znajduje się w czołówce ligi. Zawodnicy gospodarzy szybko potwierdzili, że nie jest to przypadek. Pierwsza akcja meczu. Piłka zagrana na lewe skrzydło. Grający tego dnia na prawej obronie, świeżo upieczony magister Bartłomiej Wal zamiast wybijać piłkę tańczył nad nią, jakby wciąż rozpamiętywał piątkową noc w krakowskich klubach. Płaskie dośrodkowanie w pole karne i mamy 0-1. Nie minęło 5 minut. Długa piłka na lewe skrzydło. W tym czasie nastąpiła już korekta ustawienia i Bartłomiej Wal w celu oddalenia zagrożenia od własnej bramki został przesunięty na prawą pomoc. Jego następca w tyłach Marcin Cięciel nie nadążył za zawodnikiem i mamy 0-2. Każdy śledzący na bieżąco wyczyny Strzelców w tej rundzie bez problemu zgadanie co przyszło wszystkim na myśl - RUDAWA ! Do opisania dalszych wydarzeń w pierwszej połowie można posłużyć się cytatem z wczorajszego solenizanta Wojciecha Łazarka - pojedynek gołej dupy z batem. Gospodarze robili co chcieli i jak chcieli. O dziwo jednak...kontaktową bramkę zdobyli Strzelcy. Z narożnika przy szesnastce chciał sytuacyjnie wkopać w pole karne Mateusz Kęczkowski i wyszła z tego filmowa bramka. Swoją szansę miał w tej części magister Wal, ale jego strzał z wydatną pomocą bramkarza wylądował na poprzeczce. W 24. minucie niegroźny strzał z 18 metra pod poprzeczkę, przepuścił Rafał Juszczyk i zrobiło się 3-1. W ostatnich 20 minutach goście mieli jeszcze wiele szans, ale dobrze spisywał się golkiper Strzelców, albo wybitnie nieskuteczni byli gospodarze.
Druga połowa. Niby Ci sami zawodnicy w obydwu zespołach, a jakby inni. Płomień z drużyny bezwzględnie dominującej stał się zespołem rozpaczliwie broniącym się i nie mającym żadnego pomysłu na grę. Natomiast Strzelcy z grupy wycieczkowej, która w pierwszej połowie wyglądała jakby pomyliła adresy i zamiast do Jaskini Nietoperzowej dotarła na mecz piłkarski, stali się drużyną przez D. Bardzo dobrą zmianę dał Mariusz Orczewski. Prezentował się jakby końskiej maści użył nie do smarowania stetryczałych mięśni, ale do jedzenia. Pierwszy sygnał dał Sebastian Stachel, który w pierwszej odsłonie występował na lewej pomocy. Zaliczył 0 spalonych, 0 udanych zagrań i przykleił się do linii bocznej w pobliżu siedzącego Tomasza Ciastonia, jakby miał ochotę na jego piwo lub nasłuchiwał wyników z livescore'a. Przesunięty do ataku zaczął biegać i od razu znalazł się w sytuacji sam na sam. Uderzył jednak w bramkarza, który dość dziwnie interweniował i piłka przeturlała się po nim. Obrońcy zdążyli ją jednak wybić przed linią bramkową. W 62. minucie Mariusz Orczewski miał bliźniaczą sytuację. Pomknął na bramkarza biegiem jednostajnie-jednostajnym, kopnął do przodu, został przez golkipera wycięty równo z trawą. Najszybciej do futbolówki dotarł Daniel Piórkowski, który umieścił ją w pustej bramce. Kontakt trwał 4 minuty. Ponownie strzał gospodarzy z 18 metra, tym razem bez pomocy bramkarza, ale z pomocą kępy robi się 4-2 dla Płomienia.
Goście nie poddali się i wciąż atakowali. Dziesięć minut później rzut rożny egzekwował Michał Konieczny. Piłka spadła pod nogi Mateusz Kęczkowskiego, który najpierw ją przyjął, a potem złożył się w sposób, o który nie podejrzewałaby go większość drużyny i między nogami obrońcy umieścił futbolówkę w bramce. Ostatni kwadrans był pełen emocji. Goście za wszelką cenę doprowadzić do wyrównania. Gospodarze próbowali się odgryzać, ale zupełnie stracili rezon. Groźnie uderzali Michał Konieczny, Sebastian Stachel, parę razy głową próbował Mateusz Kęczkowski. Ojcem remisu mógł zostać Sebastian Stachel. W 90+3 otrzymał podanie od przesuniętego do przodu Michała Nazima. Znalazł się w sytuacji sam na sam. Mógł wszystko: prawą, lewą, kiwać. Na Bronowickim strzelał takie z zamkniętymi oczyma. Niestety tym razem czegoś zabrakło i w zasadzie podał bramkarzowi.
Końcowy rezultat to 4:3 dla gospodarzy. Czy zasłużone? Trudno powiedzieć. W pierwszej połowie Płomień był zdecydowanie lepszy. W drugiej wyraźnie gorszy. Remis być może byłby sprawiedliwszy, ale życie nie jest sprawiedliwe i krakowianie wrócili bez punktów.